Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/w-ladunek.szczytno.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/tymek10/ftp/paka.php on line 17
- Dobrze się pan czuje?

Spojrzał na numer i zdziwił się, jak to odgadła. Czyżby należała do służb specjalnych? Większość agentów wygląda całkiem zwyczajnie. Kiedy uniósł wzrok, pochyliła się, objęła go za szyję i pocałowała w usta.

Ponieważ takie kobiety nie istniały. Tammy była jedna jedyna.
prawości. Im więcej jednak im dawał, tym więcej od niego żądali. Żerowali na ludziach i na ich życiu, wysysając duszę i siły. George zaakceptował to dawno temu. Zadowalała go funkcja klakiera, ale na Boga, istniały jakieś granice. Dla George'a granicą była jego żona. Ubrany wyłącznie w bokserki i niemodny prążkowany podkoszulek, Huff schodził po szerokich schodach. Chociaż starał się stąpać lekko, niektóre ze stopni skrzypiały, więc gdy znalazł się na parterze, czekała już tam na niego Selma, okutana w szlafrok zbyt gruby i ciepły jak na tę porę roku. - Potrzebuje pan czegoś, panie Hoyle? - Przydałoby mi się trochę cholernej prywatności w moim własnym domu. Nasłuchiwałaś z uchem przy ziemi? - Bardzo przepraszam za to, że się o pana troszczę. - Powiedziałem ci już dzisiaj tysiąc razy, że wszystko jest w porządku. - Nie jest w porządku, po prostu nie dopuszcza pan do siebie tej myśli. - Możemy o tym porozmawiać innym razem? Jestem w bieliźnie. - Przypominam, że to ja piorę tę pana bieliznę. Uważa pan, że widok pana odzianego w bokserki mnie osłabi? Poza tym, to wcale nie taki znów piękny obrazek. - Wracaj do łóżka, zanim wyrzucę cię z pracy. Z miną obrażonej primabaleriny Selma obróciła się na pięcie, aż zafurczały poły szlafroka, i zniknęła w ciemności na tyłach domu. Huff próbował wcześniej zasnąć, ale na próżno, leżał w łóżku czujny i rozbudzony. Nawet w czasie snu jego umysł nigdy nie wypoczywał, zupełnie jak piece hutnicze w fabryce. Pracował tak samo intensywnie w nocy, jak za dnia. W ten sposób rozwiązał już kilka wielkich problemów. Kładł się do łóżka z dylematem i następnego poranka budził się z odpowiedzią wymyśloną przez jego aktywną podświadomość. Dzisiejszej nocy dręczące go kłopoty były jednak szczególnie niepokojące i sen opuścił go zupełnie. Zamykając oczy, za każdym razem widział świeży grób Danny'ego. Choć ustrojony najpiękniejszymi wiązankami, był po prostu dziurą w ziemi i nie reprezentował sobą niczego dostojnego. Ściany sypialni zdawały się zamykać wokół Huffa niczym ubita ziemia wewnątrz grobu Danny'ego lub satynowe wyłogi jego trumny. Huff nigdy wcześniej nie doświadczył ataku klaustrofobii, zwłaszcza we własnym domu. Chociaż dysze klimatyzatora były skierowane na jego łóżko, pościel zwilgotniała od potu tak bardzo, że nie mógł zrzucić z siebie prześcieradeł, choć wierzgał i kopał nogami. Poczuł, że ma zgagę, zamiast więc leżeć tu i znosić cierpienia aż do rana, zdecydował się wstać i przespacerować. Może nocny spokój wiejskiego krajobrazu uspokoi go na tyle, że zaśnie. Otworzył drzwi wejściowe. W domu nie było systemu alarmowego. Nigdy też nie zamykano drzwi. Kto odważyłby się okraść Huffa Hoyle'a? Złodziej musiałby być niesamowicie odważny lub całkowicie szalony. Huff gardził Arabami, podobnie jak Żydami, Latynosami, czarnuchami i Azjatami. Podobał się mu jednak islamski kodeks sprawiedliwości. Gdyby złapał kogoś na kradzieży, obciąłby sprawcy rękę, a dopiero potem wydał go ospałemu systemowi sądowniczemu, który w dzisiejszych czasach mniej przejmuje się karaniem złoczyńcy niż ochroną jego cholernych praw obywatelskich. Sama myśl o tym smutnym stanie rzeczy pogorszyła zgagę Huffa. Odbiło mu się. Poczuł w ustach kwaśny posmak. Usiadł na werandzie w swoim ulubionym fotelu bujanym i zapalił papierosa. Z zadowoleniem wydmuchnął dym, wpatrując się w horyzont rozjaśniony światłami odlewni. Buchający z
- Henry śpi, więc nie musisz się nim zajmować. Nie ma potrzeby, żebyś siedziała tu sama.
Mark wierzył w to, co mówił. Był zdeterminowany, pra¬wy, uczciwy. Zależało mu na dobru innych. I miał charakter.
zaledwie tydzień temu, najprawdopodobniej zamordowany z zimną krwią. Rudy Harper ma cholerne problemy z odnalezieniem drania, który ma chętkę na posmakowanie krwi Hoyle'ów, a w tym samym czasie detektyw z tego samego wydziału stawia wszystkie swoje pieniądze, że to Chris jest winny zbrodni. A teraz jeszcze ty pojawiasz się i znikasz w swoim czerwonym kabriolecie, przypominając ludziom, że to nie pierwszy raz Chris jest zamieszany w czyjąś śmierć. Posyłasz ciśnienie krwi Huffa do stratostery, pomagasz przeciwnej stronie w sporze o pracę i jeszcze to. - Co, to? Nie podnosząc głowy, spojrzał na nią z ukosa. - Cholernie ciężko trzymać mi się od ciebie z daleka. - Spojrzał na jej prawą nogę, wyglądającą spod sukienki podciągniętej wysoko ponad kolano. - Nie wiem, co jest gorsze: trzymać się z daleka i móc o tobie jedynie marzyć, czy też być blisko, widzieć cię i nie móc poddać się impulsowi. Oderwał wzrok od jej uda i przeniósł na twarz, która wydawała mu się nieco bezpieczniejszym terytorium. Buntownicze spojrzenie pozbawiło go złudzeń. - Pani Foster została przekupiona zestawem kina domowego, który „sprawia radość" jej niepełnosprawnemu synowi - powiedziała sztywno. - Mężczyzna, z którym rozmawiałam, sprzedał duszę, aby wyciągnąć się z długu. Siadając prosto, Beck westchnął. - Wiesz to na pewno? Możesz to udowodnić? - Nie. - Czy jesteś przekonana, że ci dwoje należeli do grupy, która głosowała za uniewinnieniem Chrisa? - Nie. Popatrzył na nią z wyrzutem. - Na potrzeby rozmowy uznajmy, że wdowa z opóźnionym w rozwoju synem i człowiek, który otarł się o bankructwo, przyjęli łapówkę w zamian za oddanie głosu na uniewinnienie Chrisa. Poczułaś się lepiej, przypominając im o ich postępku? Spojrzała w bok i mruknęła cicho. - Nie. - Czy to, że zmusiłaś ich do spojrzenia sobie samym w oczy, posłużyło czemuś dobremu, budującemu? - Nie - ucięła. - Wiem, do czego zmierzasz. - Więc po co zawracałaś głowę tym ludziom? Skoro chcesz walczyć z Huffem i Chrisem, dlaczego nie skonfrontujesz się bezpośrednio z nimi? - Dlaczego ty tego nie robisz? - odgryzła się. - A może nie chcesz usłyszeć prawdy o procesie Chrisa? Pewnie wolałbyś nie wiedzieć, że Huff przekupił sędziów przysięgłych, by jego synkowi upiekło się morderstwo. Nie mam racji? - Jeśli Huff zapłacił sędziom, to może po to, żeby Chris nie odpowiedział za przestępstwo, którego nie popełnił - odrzekł podniesionym głosem. - Ta twoja wendeta... - To nie żadna wendeta. - Zatem o co ci chodzi? - O uczciwość. Oni nie mają jej za grosz. Miałam nadzieję, że może... - przerwała. - Co? Zaczerpnęła powietrza i burknęła: - Że może ty jej masz choć odrobinę. Dlatego właśnie przywiozłam cię tutaj. - Kiwnęła głową w
Beck znał Chrisa wystarczająco dobrze, by się zorientować, że jego nonszalancja jest udawana. Pocił się zbyt obficie. - Huff odpokutuje za to, co zrobił mojemu ojcu. Ty uczyłeś się od niego i trzeba przyznać, że wyszkolił cię znakomicie, ponieważ uczeń przerósł mistrza w swojej deprawacji. Zabiłeś własnego brata i za to zostaniesz ukarany, Chris. Spojrzenie Chrisa powędrowało za plecy Becka. - Najwyższy czas, żebyś się do nas przyłączył, Huff. Beck odwrócił się powoli, żeby spojrzeć w oczy człowiekowi, który, niemal od kiedy pamiętał, był jego wrogiem. Przez te wszystkie lata, gdy postanowienie Becka słabło, wystarczyło, by sobie przypomniał, że nigdy nie było mu dane pożegnać się z ojcem. Ani matka, ani on nie mogli go nawet zobaczyć w trumnie. Byłby to zbyt makabryczny widok, powiedział jej dyrektor zakładu pogrzebowego. Z powodu chciwości Huffa matka Becka owdowiała, on został osierocony, a jego tata pocięty na kawałki. Beck spoglądał teraz na swojego wroga, a wrogość buzowała w nim, śmiertelna i gorąca niczym lawa w wulkanie. - Ucięliśmy sobie z Beckiem bardzo interesującą pogawędkę - powiedział Chris. - Słyszałem. Najwyraźniej rzeczywiście tak było. Twarz Huffa była zaczerwieniona, oczy płonęły jak dwa węgle. W ręku przyciśniętym sztywno do boku, trzymał pistolet. Jego głos brzmiał niczym zgrzyt stali o osełkę. - Słyszałem - powtórzył, unosząc ramię z pistoletem wymierzając go prosto przed siebie. Beck podniósł obie dłonie w geście obronnym. - Huff, nie! Ale stary pociągnął już za spust. W przestrzennej hali strzał zabrzmiał niczym salwa armatnia. Dźwięk odbijał się od ścian echem przez kilka dobrych sekund, a potem Beck usłyszał inny odgłos okropny łomot. Pracujący podajnik. Huff opuścił broń która wypadła mu z ręki, lądując na betonowej podłodze. Odepchnął Becka i wydając przeraźliwy jęk, przebiegł obok niego. Beck odwrócił się w samą porę, aby zobaczył jak Chris osuwa się na ziemię obok maszyny, z kawałkiem metalu w szyi. Z rany lała się krew. Huff opadł ciężko na kolana przy synu i przycisnął dłonie do jego szyi. Chris wpatrywał się w ojca z bezgranicznym zdumieniem. Jego twarz bielała z każdą sekundą. Beck ściągnął przez głowę koszulę, zwinął w kłębek, odepchnął oszalałe dłonie Huffa od rany i próbował nadaremnie zatamować fontannę krwi. Tuż za nim pojawiła się Sayre. - O mój Boże! - Zadzwoń po pogotowie - rzucił Beck. Poczuł, że odpina telefon komórkowy z jego paska. Huff chwycił głowę Chrisa w swoje dłonie i potrząsał nią gwałtownie. - Dlaczego to zrobiłeś?! Kazałeś zamordować Danny'ego? Dlaczego, synu? Dlaczego?! - Strzeliłeś do mnie? - Z gardła Chrisa wydobył się okropny gulgoczący glos. Z jego ust wystrzeliła krew, opryskując twarz ojca. - Powiedziałeś, że trzeba powstrzymać Danny'ego, Huff. Powiedziałeś... żebym się tym zajął. Huff odrzucił głowę do tyłu i zawył jak śmiertelnie ranne zwierzę. Przyciągnął Chrisa do siebie i przytulił jego głowę do piersi, trzymając mocno w ramionach, jakby chciał go ochronić przed całym światem. - Danny był twoim bratem. Twoim bratem - płakał oddychając spazmatycznie i kiwając się w przód i w tył. Bezwładne ramiona Chrisa uderzały o chropowatą podłogę. - Jak mogłeś zrobić coś takiego, synu? Jak mogłeś?
Co też mu przychodziło do głowy? Siostra Lary przecież nie może mnie interesować w najmniejszym stopniu, po¬myślał gniewnie.
Kiedy nie wyglądało na to, żeby ona o nim myślała! Jego tytuł, władza i pieniądze nie robiły na niej najmniej¬szego wrażenia. Nie próbowała go sobą zainteresować. Na¬wet nie chciało się jej ładnie ubrać ze względu na niego! Owszem, dwa razy zrobiła się na bóstwo, ale tylko po to, by Ingrid nie traktowała jej z wyższością. Nie przyszło jej do głowy stroić się dla Marka i nawet się z tym nie kryła.
Tammy oprzytomniała w ułamku sekundy. Serce skoczy¬ło jej do gardła. Czyżby któryś z nich...
- To nie widzę powodu, dla którego nie miałby reago¬wać w jakikolwiek sposób, gdy ktoś do niego mówi - odparła zimno Tammy. - Czy sam już próbował coś po¬wiedzieć?
- Skoro dzielimy się opieką, to niech to będzie spra¬wiedliwy podział, również ze względu na dobro Henry'ego, który będzie mógł spędzić tyle samo czasu z tobą, co ze mną. Moim zdaniem najlepszy będzie rytm dobowy. Dlatego do kolacji zostanie z tobą, a potem ja się nim zajmę.
uwielbia.
Mały Książę posłuchał Róży. Pochylił się i poczuł nieznany dotąd, intensywny zapach... Kiedy otworzył oczy,
- Jeśli się nie wybierzemy, będziemy tęsknić za Nieznanym... - stwierdził w zamyśleniu Mały Książę i czule

Bryce chciał wstać z kanapy, lecz Klara zatrzymała go, kładąc rękę na jego dłoni, a on natychmiast splótł jej palce ze swoimi. Na jego twarzy malowało się wzruszenie. Ciągle obawiał się, że może zniszczyć życie kolejnej dziewczynie. Klara wiedziała już teraz, co miał na myśli, wspominając kiedyś o wyrzutach sumienia. Rozumiała go doskonale.

- Tak, ty! Jesteś niemożliwa! W życiu nie spotkałem kobiety równie upartej, nieobliczalnej, nieodpowiednio ubranej...
- Na przykład? - Na przykład to na ciebie może paść obowiązek opowiedzenia mu o wypadku Billy'ego Paulika. 16 - Czy zastałam Jessicę DeBlance? - spytała Sayre przyciszonym tonem, którego zazwyczaj używa się w bibliotekach. Siwowłosa kobieta zza biurka uśmiechnęła się do niej ciepło. - Jessica jest w pracy, ale wyskoczyła na drugą stronę, do piekarni, żeby kupić nam świeże babeczki. - Czyli wróci tu jeszcze? - Powinna być za jakieś pięć minut. Sayre przeniosła się do czytelni, której okna wyglądały na małe, urokliwe podwórko. W płytkiej kałuży kąpało się stado wróbli. Krzewy hortensji uginały się pod ciężarem błękitnych i różowych pąków, wielkich niczym urodzinowe balony. Ceglany płot oplatały gałęzie drzewa figowego i bluszcz. Panował tu przyjemny, zachęcający do przebywania w tym miejscu spokój. Od chwili, gdy zeszłej nocy, w hotelu, Sayre kazała Beckowi Merchantowi wynosić się z pokoju, nie zaznała ani chwili odpoczynku. „Kłamiesz”, wyszeptał. Oskarżenie zabolało, tym bardziej że miał rację. Sayre zaprzeczyła, że wiedziała, iż między nimi dwojgiem coś się święci. Powiedziała też, że wcale tego nie chciała. Ale Beck zniweczył wszystkie jej starania krótkim: „Kłamiesz”. To jedno słowo rozbrzmiewało echem w jej myślach teraz, tak samo jak zeszłej nocy, nawet podczas niespokojnego snu, w jaki zapadła. Obudziła się, nadal głęboko upokorzona i wściekła na Becka, chociaż chyba bardziej na siebie. On to przewidział. „Kłamiesz” odnosiło się też jeszcze do czegoś, o czym Beck nie miał i nie mógł mieć pojęcia. Sayre utrzymywała, że zostaje w Destiny ze względu na pamięć swojej matki, aby zobaczyć, jak dalece, jeżeli w ogóle, Chris był wplątany w śmierć Danny'ego. Tymczasem prawdziwym powodem było przede wszystkim jej nieczyste sumienie. Odtrąciła Danny'ego zaledwie na kilka dni przed jego śmiercią. Poczucie winy z tego powodu było tak wszechobecne w jej duszy, jak wilgotne powietrze znad Zatoki w jej otoczeniu. Nie mogła od niego uciec. To właśnie uczucie przywiodło ją dziś rano do biblioteki. - Sayre? Podniosła wzrok i zobaczyła Jessicę DeBlance, stojącą obok jej krzesła, - Mam chyba zły zwyczaj podkradania się do ciebie - rzekła przepraszająco narzeczona Danny'ego. - Za każdym razem to moja wina. Ostatnio trapi mnie wiele rzeczy. - Jestem zaskoczona twoim widokiem. Myślałam, że wyjechałaś już wczoraj, - Zmiana planów. Próbowałam dziś rano zadzwonić do ciebie do domu, a potem na komórkę. Nie mogłam cię złapać i wtedy przypomniałam sobie, że poznaliście się z Dannym w bibliotece publicznej. Pomyślałam, że może nadal tu pracujesz i postanowiłam wpaść. - Słyszałam o zawale pana Hoyle'a. Czy to dlatego zostałaś? - Między innymi... - Sayre spojrzała na siedzących w pomieszczeniu czytelników. - Czy możemy porozmawiać w jakimś bardziej prywatnym miejscu? Jessica zaprowadziła ją do malutkiego pokoiku wypełnionego książkami. Niektóre były jeszcze zapakowane, inne piętrzyły się w nierównych stosach, zajmujących każdy wolny fragment powierzchni magazynu. - Dary - wyjaśniła, usuwając stertę książek z krzesła i gestem zapraszając Sayre do zajęcia
Mark zmitygował się. Faktycznie, nie zachował się sto¬sownie.

Nie zważając na przestrogi, gospodyni zaczęła krzątać się wokół Huffa. Usadziła go w bibliotece ze szklanką mrożonej herbaty i nogami owiniętymi kocem, który odrzucił, rycząc z wściekłości: - Nie jestem pieprzonym inwalidą, poza tym na zewnątrz jest ponad trzydzieści stopni! Jeżeli chcesz tu jeszcze pracować jutro rano, nie próbuj mnie więcej sadzać w fotelu z kocykiem! - Nie jestem głucha, więc nie musi pan krzyczeć. Poza tym niech pan nie przeklina. - Z charakterystyczną pewnością siebie Selma podniosła pled z podłogi i złożyła go równo na pół. - Co ma pan ochotę zjeść na lunch? - Smażonego kurczaka. - Zrobię panu grillowaną rybę i warzywa na parze - oświadczyła, wychodząc z pokoju i głośno zamykając za sobą drzwi. - Selma jest jedyną osobą, której uchodzi na sucho takie zachowanie - mruknął Chris. Bawił się lotkami, ale wyraźnie bez zainteresowania. Beck siedział na kanapie, z jedną nogą opartą o kolano drugiej i ramionami rozciągniętymi na oparciu. Huff przyłożył zapałkę do drugiego z kolei papierosa, którego zapalił od chwili wyjścia ze szpitala. - Kiepsko ci idzie - rzucił. - Co takiego? - spytał Beck. - Udawanie, że niczym się nie martwisz. - Huff zgasił zapałkę. - Porzuć tę grę i powiedz mi, co się dzieje. - Przecież doktor Caroe mówił ci, że nie powinieneś palić - rzucił Chris. - Pieprzę go. Poza tym, nie zmieniaj tematu. Chcę wiedzieć, co się stało. Który z was mi powie? Chris usiadł na wolnej sofie. - Wayne Scott znowu się naprzykrza. - O co chodzi tym razem? - Nadal wypuszcza czujki - rzekł Beck. - Wszystkie w kierunku Chrisa. Huff się zaciągnął, myśląc przy tym, gdzie podziali się ludzie tacy, jak ten upierdliwy detektyw, kiedy z zimną krwią zamordowano jego ojca. Nikt nie zadał ani jednego pytania, w jaki sposób jego czaszka mogła pęknąć do tego stopnia, że aż wyciekł mózg. Huff nie był nawet pewien, czy tatę pochowano, czy też oddano jego ciało akademii medycznej, aby tam znęcali się nad nim nieudolni studenci. Tamtą noc spędził w więzieniu, ponieważ nikt nie wiedział, co z nim zrobić. Podczas drogi powrotnej do miasta pan J. D. Humphrey powiedział policjantowi, że jego żona go zabije, jeżeli przyprowadzi Huffa do domu. - Pewnie ma wszy. Jeżeli znajdzie u naszych dzieciaków gnidy, nigdy mi tego nie daruje. Tamtej nocy, gdy leżał na pryczy w celi, płacząc, usłyszał rozmowę dwóch opiekujących się nim policjantów. Wynikało z niej, że to żona pana J. D. Humphreya była odpowiedzialna za zniknięcie pudelka z gotówką, którego nie znaleziono po przeszukaniu szopy zamieszkiwanej przez Huffa i jego tatę. - W sklepie z tekstyliami była wielka wyprzedaż, a ona akurat nie miała pieniędzy, więc wpadła na złomowisko i zaopatrzyła się w gotówkę, nie zadając sobie trudu, aby poinformować o tym J. D. - A to ci dopiero historia. - Obaj policjanci uśmiali się z nieporozumienia. Następnego poranka Huff dostał na śniadanie ciastko i kanapkę z kiełbasą. Potem policjant kazał mu siedzieć na miejscu i czekać, nie naprzykrzając się jego kolegom po fachu. Huff posłuchał. Wreszcie na posterunku pojawił się chudy okularnik w garniturze w paski. Powiedział Huffowi, że zabiera go do sierocińca. Gdy odjeżdżali z więzienia, spytał:

Odprowadził ją wzrokiem i wsiadł do faetonu. Przez całą drogę do klubu bokserskiego
- Przepraszam - bąknęła zaczerwieniona.
- Uspokój się, Liz - wtrąciła matka Glorii. - Jeśli powiesz nam wszystko, postaram się przekonać siostrę Margueritę, by obeszła się z tobą łagodnie.

Huff usiadł w wygodnym fotelu i zaciągnął się głęboko papierosem, którego czubek rozżarzył się na czerwono. - Mam kilku lojalnych wobec mnie ludzi. Powiedziałem im, żeby zapobiegli jakimkolwiek rozmowom o strajku. Nie tłumaczyłem im, w jaki sposób mają to zrobić. - Wycelował w nią papierosem. - Nie pozwolę, żeby ktoś brał moje pieniądze i jednocześnie protestował przeciwko mojemu zarządzaniu. Jeżeli chcą dołączyć do tego Nielsona i jego podżegaczy, proszę bardzo, lecz nie kosztem mojego czasu i nie za moje pieniądze. - Podniósł głos. - O mały włos go nie zabili. - Ale żyje i powiedziano mi, że się wyliże. - Zgasił niedopałek. - Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że Clark Daly ma w sobie wystarczająco dużo odwagi, by wystąpić w konkursie ortograficznym, a co dopiero zachęcać do strajku. - Może by i nie miał... gdybym go nie zachęciła. Huff drgnął, zaskoczony. Po kilku chwilach milczenia zaczął się śmiać do rozpuku. - A niech mnie! Powinienem się domyślić. Daly nie ma jaj, żeby samemu podjąć się takiego zadania. Stacza się od lat. Tacy jak on nie mają odwagi. - To właśnie myślałeś, Huff, ale się myliłeś. Clark był urodzonym przywódcą. Złamałeś go, pozbawiłeś stypendium i szansy na wyższe wykształcenie. Odebrałeś mu nadzieję oraz pewność siebie. - Jezu Chryste, powiedz mi coś nowego, jeszcze ci się nie znudziło? Ten chłopak sam sprowadził na siebie wszystkie nieszczęścia. - Clark dawno przestał być już chłopcem, Huff, to mężczyzna i znowu udowodnił, że jest urodzonym liderem. - Jasne. Może poprowadzić cię prosto do każdego baru w naszej parafii. - Ludzie go słuchają, Huff. Beck powiedział, że jego przyjaciele byli gotowi tej nocy porzucić pracę i udać się na poszukiwania. Wygląda na to, że zaskarbił sobie ich szacunek i zaufanie. Huff zerwał się gniewnie z krzesła. - Do czego zainspirował cię Clark Daly, poza nieposłuszeństwem wobec mnie? - Miałam osiemnaście lat. Nie potrzebowaliśmy twojego pozwolenia, żeby się pobrać. Huff podszedł do barku i nalał whisky z karafki do szklanki, a następnie wychylił ją jednym łykiem. - Całe szczęście, że dowiedziałem się o waszej ucieczce i powstrzymałem was. - O tak, rzeczywiście, jesteś prawdziwym bohaterem, Huff. Ścigałeś nas niczym kryminalistów i zagroziłeś, że wyrzucisz z pracy ojca Clarka, jeśli się pobierzemy. Sterroryzowałeś jego rodziców, mnie i Clarka. Bardzo odważny postępek. - Wolałabyś, żebym go zastrzelił? - ryknął z wściekłością. - Miałem do tego pełne prawo! - Prawo? Jakie prawo?! - Chłopak mi się przeciwstawił. Zasłużył sobie... - Nie zasłużył na los, jaki mu zgotowałeś, Huff! Skrzywdził cię jedynie tym, że mnie pokochał. - Nie był dla ciebie odpowiednią partią. - Tylko twoim egoistycznym i egocentrycznym zdaniem. - Nadawał się na chłopaka w liceum, ale jeśli chodzi o małżeństwo, potrzebowałaś kogoś z rodziny takiej jak nasza. Sayre roześmiała się gorzko. - Huff, na całym świecie nie ma takiej rodziny jak nasza. - Nie baw się ze mną w słówka, Sayre. Doskonale wiesz, o czym mówię - odparł gniewnie. - Powinnaś wyjść za kogoś bogatego. Kogoś z forsą, nie syna robotników.

- Dzień dobry, pani Anderson - przywitała sekretarkę, która siedząc za biurkiem, zajadała jogurt.
Gdyby nie spędził z nią nocy, nie zaszłaby w ciążę, nie zachorowała i nie umarła. Jeśli zamierzała schwytać go w pułapkę, zapłaciła za to najwyższą cenę. Umierając, nienawidziła go nie za to, że zrujnował jej życie, lecz że jej nigdy nie kochał.
- Lex? Mogę wejść?